Tam, gdzie światło Sigmara nie sięga, rodzi się cień – cień, który karmi się strachem, bluźnierstwem i krwią.
W cieniu tym nie ma miejsca na prawo ani litość – jest tylko wola Młotodzierżcy, wymierzana ostrzem i ogniem przez tych, którzy wyrzekli się imienia i sumienia.
Ci, których nogi niosą w mroczne knieje, cuchnące zaułki i w głąb zgniłych lochów.
Inkwizytorzy, łowcy czarownic, zeloci, flagelanci – wyznawcy jedynej prawdy: wszystko, co nieczyste, musi spłonąć.
Przed Tobą historia jednej z najmroczniejszych kompanii Imperium – Łowcy czarownic.
Zajrzyj w ogień ich stosów i usłysz szept popiołów – bo może w tych popiołach tli się jeszcze resztka nadziei.
Albo tylko kolejny wyrok.
Imperium zbyt długo żyło w mroku - w cieniu, który nie jest tylko brakiem światła, lecz żywą obecnością, która wpełza w mury naszych miast i sny naszych dzieci. Północ nie zapomniała o nas. Tam, wśród czarnych lodów i skowytu wichrów, gromadzą się hordy. W ciszy, w ciemności, ostrzą topory i modlą się do bogów, których imion nie wolno wymawiać. I przyjdą - jak zawsze. Jak co wiek. Jak wyrok.
Nie liczcie na Kislev. Nie liczcie na Ulryka ani na łaskę elfów. Każda armia, którą zniszczyliśmy, każda fala, którą odparliśmy, zabrała ze sobą cząstkę naszej siły, naszej wiary, naszego istnienia. Teraz stoimy nad przepaścią - i już nie mamy gdzie się cofnąć.
Ale nie lękajcie się. Bo ogień Sigmara nie gaśnie. On płonie w ruinach, płonie w popiele, płonie w oczach tych, którzy widzieli stosy i nie odwrócili wzroku. Spójrzcie wokół. Znaki są wszędzie - na niebie, we krwi, w szeptach umarłych. Nie pytajcie, kiedy nadejdą. Oni już tu są.
Niech więc ostrze waszego miecza będzie waszą modlitwą. Niech płomień stosu będzie waszą ewangelią. Bo Sigmar nie potrzebuje słów. Potrzebuje wojowników. A wy, dzieci Młotodzierżcy, musicie być jego gniewem.
- Luthor Huss, Prorok Sigmara
Lenno Sigmara chwieje się na skraju zagłady, trawione zgnilizną i zdradą, rozdzierane od środka przez wewnętrznego wroga. W sercu Imperium, w cuchnących kanałach i opuszczonych podziemiach najpotężniejszych miast, rozpleniły się plugawe kulty, których zdeprawowani akolici knują, jak zbezcześcić porządek ustanowiony przez ludzi i pogrążyć Lenno Sigmara w bezkresnym chaosie i bezprawiu. Tymczasem w cieniu pradawnych, mrocznych lasów zbierają się prawdziwe armie – zgraje nieumarłych, watahy zielonoskórych i legiony sług Mrocznych Potęg, cierpliwie wyczekujące dnia, gdy nadejdzie kolejna fala inwazji Chaosu i ostateczne oblężenie Imperium stanie się faktem. Koniec wydaje się nieuchronny, nieunikniony niczym żelazny wyrok.
Świadomi nadciągającej zagłady dostojnicy Świątyni Sigmara powołali do życia ostatnią linię obrony przed zdradą i zepsuciem – Inkwizycję, znaną też jako Święte Oficjum Sigmara, lub wśród pospólstwa – Zakon Oczyszczającego Płomienia.
Inkwizycja działa w granicach Imperium jako niezależna, bezwzględna siła, której Inkwizytorami zostają tylko najbardziej gorliwi i nieprzejednani Prezbiterzy Sigmara, wybrani i namaszczeni osobiście przez Wielkiego Teogonistę. To im powierza się zadanie wynajdywania, osądzania i zgładzenia tych, którzy dopuszczają się herezji, bluźnierczego czarnoksięstwa lub oddają cześć zakazanym bogom.
Wśród szeregów Zakonu Oczyszczającego Płomienia szczególne miejsce zajmują łowcy czarownic – niesławni ze swej bezlitosnej gorliwości, osławieni brutalnością i nieprzejednaną nienawiścią wobec wszelkiego zepsucia. Zobowiązani są do złożenia ślubów wierności Świątyni Sigmara i życia w posłuszeństwie jej prawom. Ich podstawową misją jest bezlitosna walka z czarnoksiężnikami, mutantami, zwierzoludźmi i potajemnymi kultami. Nierzadko działają też jako egzekutorzy wyroków Inkwizycji, wymierzając sprawiedliwość natychmiast, bez sądu, bez świadków, bez litości.
Wędrując samotnie przez rozległe prowincje Imperium, są oczami i ostrzem Świętego Oficjum. Wypatrują najmniejszych oznak herezji, czają się w cieniu, by uderzyć w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Wielu z nich nadużywa władzy, rozsmakowując się w ogniu i krwi. Znane są przypadki, gdy łowca czarownic spalił całą wieś tylko po to, by w płomieniach zginął jeden ukryty kultysta. Im starszy i bardziej doświadczony łowca, tym częściej jego poglądy stają się radykalne – zgodnie z surowym nauczaniem pierwszego Wielkiego Inkwizytora, Thomasa I, który głosił, że wszyscy są winni – pozostaje jedynie ustalić stopień ich winy.
Łowcy czarownic to ludzie zahartowani w walce i cierpieniu, mistrzowie tropienia i egzekucji. Noszą długie, czarne płaszcze i szerokie kapelusze, pod którymi ukrywają oblicza zniszczone przez czas i grzechy ludzkości. Na piersiach niektórych z nich połyskują ołowiane łańcuchy – zarazem znak pamięci o poległych towarzyszach, jak i prymitywna ochrona przed czarną magią. Najstraszliwszym zjawiskiem jest orszak, który niekiedy towarzyszy łowcom – zgraja oszalałych flagelantów i zelotów, ludzi opuszczonych przez rozum, którzy zamienili swe życie w niekończące się pasmo bólu, krwi i fanatyzmu. Strach przed magią i zepsuciem Chaosu jest tak głęboko zakorzeniony w duszy ludu Imperium, że łowcy czarownic od pokoleń cieszą się niemal boskim szacunkiem. Bez tej grozy i trwogi nie mogliby wykonywać swej straszliwej pracy.
Inkwizytorzy, wywodzący się spośród Prezbiterów Sigmara, mianowani są przez samego Wielkiego Teogonistę. Inkwizytorów działających na obszarze jednej prowincji może powołać Lektor, natomiast najwyżej w hierarchii stoją dwaj Lordowie Inkwizytorzy – Theneus II, władający Północą z Talabheim, oraz Skalf I, sprawujący władzę nad Południem z Nuln. Nad nimi wszystkimi stoi wyznaczony bezpośrednio przez Wielkiego Teogonistę – Wielki Inkwizytor Gnimnyr II, człowiek, którego serce dawno zastąpił kamień.
Działania Inkwizycji opierają się na podejrzeniu, a fundamentem jej prawa jest zasada domniemania winy – każdy jest winny, dopóki nie udowodni swej niewinności. Proces inkwizycyjny jest koszmarem – oskarżony trafia w całkowitą izolację, poddawany jest torturom i długotrwałym przesłuchaniom. Upór i milczenie traktowane są jako dowód winy. Ułaskawienie jest niemal niemożliwe – zwłaszcza dla biedoty i prostych ludzi, którzy wpadają w tryby bezlitosnej machiny sprawiedliwości Świętego Oficjum.
Siedziba Wielkiego Inkwizytora znajduje się w Altdorfie, w potężnej Katedrze Sigmara, lecz prawdziwe serce Zakonu Oczyszczającego Płomienia bije w twierdzy Glaubenniedrich, wzniesionej pośród zachodnich wzgórz Grunburga. To tu, w lochach i wieżach twierdzy, przetrzymuje się i przesłuchuje najgroźniejszych wrogów Imperium. W tutejszej bibliotece gromadzone są wszystkie plugawe księgi, pergaminy i zakazane woluminy przejęte przez Inkwizytorów – świadectwo bluźnierstw i herezji, które muszą zostać unicestwione.
Warto pamiętać, że przez trzy stulecia to właśnie łowcy czarownic z niesłabnącą gorliwością prześladowali Siostry Sigmara, uznane za heretyczki i czcicielki Chaosu. Wielu Inkwizytorów do dziś patrzy na odrodzony zakon z nieufnością, a niektórzy – mimo oficjalnego przebaczenia – uważają je za niebezpieczny relikt minionej zdrady. Historia ta rzuca cień na każdą współpracę między Świętym Oficjum a zakonem.
Jednak i tam wkrótce zapłoną stosy. Bo Inkwizycja patrzy. Zawsze. I nie zna litości.
Oczy Imperium nie sięgają wszędzie. Tam, gdzie kończy się światło bijące z witraży katedr, gdzie święte pieśni tłumione są ciszą strachu, tam kroczy On – Inkwizytor. Nie z ewangelią w dłoni, lecz z gorejącą ogniem pochodnią. Nie w aureoli światłości, lecz w cieniu ognia płonącego stosu. Narzędzie Woli. Ramię Sprawiedliwości. Miecz, który nie zna litości. Głos, który nie potrzebuje echa. Bo Imperium nie opiera się na prawie – Lenno Sigmara trwa dzięki wierze. A gdy wiara zaczyna się chwiać, tylko żar rozpalonego żelaza może przywrócić jej siłę.
Hierarchowie Kościoła Sigmara wiedzą to od wieków. W cieniu Katedry Młotodzierżcy w Altdorfie, w salach, gdzie kamień przesiąknięty jest modlitwą i krwią, narodziło się Święte Oficjum Sigmara – zakon starszy niż niejedno miasto, niż niejedna dynastia. Inkwizytorzy to jego serce – bijące w rytmie wyroków i płomieni. W każdej prowincji Lenna Sigmara służą ci, którzy wyparli imię, rodzinę i cień sumienia. Odpowiadają tylko przed Lordami Inkwizytorami. Nad nimi – Wielki Inkwizytor. Nad nim – jedynie Wielki Teogonista. I Sigmar Młotodzierżca.
Inkwizytor nie prowadzi wojny – on ją kończy. Jego miecz to podejrzenie, jego tarcza – nieufność. Jego codzienność to cuchnące lochy, zakurzone tomy herezji, tortury wydobywane nie z ciała, lecz z duszy. Tropi nie tylko czarownice i kultystów, ale też mutantów, wróżbitów, szarlatanów, uzdrowicielki i zielarzy, kobiety, które modlą się do dawnych bogiń. Elfowie – szczególnie ci z Ulthuanu – przynoszą wiedzę, która korumpuje, piękno, które zaślepia, i czary, które pękają jak lustro w dłoni śmiertelnika.
Inkwizytor nie pyta o dowody – on szuka znaków. Jeden dzień w wiosce wystarczy, by zapłonęły stosy. W miastach przeszukuje archiwa, wypatruje bluźnierstw ukrytych w pieśniach i kazaniach, wyciąga heretyków z łóżek, burzy kaplice, w których modlitwa brzmi inaczej niż u stóp ołtarza Sigmara. Jeśli trop prowadzi do pałacu – bramy nie stanowią przeszkody. Nawet szlachectwo nie chroni przed jego wyrokiem. Nikt nie jest bezpieczny. Nikt nie jest poza zasięgiem. Inkwizytor nie zna granic – zna tylko obowiązek.
Ale jego rola to nie tylko osąd i śmierć. Zdarzają się chwile, kiedy Inkwizytor pozwala na odkupienie. Skruszony magus, wiedźma, która nie zdradziła ludzkości, wróżbita, który nie zapragnął pychy – mogą dostąpić łaski ekspiacji. To nie przebaczenie – to droga przez ogień. Piekielna służba w szeregach łowców czarownic, spowiedź krwią i świętym ogniem. Wielu nie przeżyje. Ale ci, którzy wytrwają – staną się cichymi narzędziami Inkwizytora. Oczyszczonymi – ale nie zbawionymi.
Kiedy Inkwizytor wchodzi do miasta, dzieci milkną, psy przestają szczekać, a dzwony biją ciszej. Kapłani spuszczają wzrok. Nawet kapitanowie z Reiklandu salutują, jakby salutowali nie człowiekowi – lecz wyrokowi. Bo jego słowo waży więcej niż przysięga, jego obecność gasi chwałę.
Noszą czerń – nie dla pokory, lecz dla rozpoznania. Kaptur – nie dla ukrycia, lecz by nikt nie musiał patrzeć w oczy kogoś, kto może wydać wyrok. Kolczuga skryta pod habitem, młot u pasa, na rękach ślady poparzeń i blizn. Na pasie – biały sznur z pięcioma węzłami: symbol pięciu zakonów Świętego Oficjum. Każdy węzeł to inna ścieżka, każdy prowadzi do stosu.
Ich oręż to nie tylko stal i ogień, ale wiedza – mroczna, zakazana, trzymana pod siedmioma pieczęciami. Księgi pisane językiem, który wypala oczy, artefakty tak spaczone, że sam ich dotyk wypala duszę. Tylko oni mogą je czytać bez szaleństwa. Przechowują je nie z ciekawości, lecz z konieczności. Znają imiona demonów, które boją się ich bardziej niż kapłanów. Bo demon pamięta. Pamięta oczy Inkwizytora, który widział Piekło – i nie odwrócił wzroku.
Inkwizytor to nie tylko sędzia. To dowódca. Na jego rozkaz maszerują łowcy czarownic – zbrojni w wiarę, ślepi na ból, gotowi zginąć, by jedno bluźniercze słowo nie zostało wypowiedziane. Zeloci. Fanatycy. Rycerze Zakonni. Każdy z nich to inne narzędzie. Każdy z nich to żywy wyrok.
Inkwizytor nie towarzyszy armii – on ją poprzedza. Czasem ją oczyszcza. Czasem ją osądza. Czasem niszczy. Bo armia bez czystości to ostrze w rękach heretyka.
Nie ma niewinnych. Są tylko ci, którzy jeszcze nie zostali przesłuchani.
Niewinność niczego nie dowodzi – głosi doktryna.
I właśnie dlatego Inkwizytorzy istnieją. Nie po to, by zbawiać. Ale po to, by spalić to, czego nie da się oczyścić.
Bo Sigmar nie przebacza. Młotodzierżca oczyszcza.
I oczyszcza płomieniem.
Prezbiterzy Sigmara z Zakonu Srebrnego Młota to nie tylko kaznodzieje, lecz także wojownicy – niosący w jednej dłoni młot, a w drugiej słowo, które rani równie głęboko. W szeregach łowców czarownic pełnią funkcję głosu doktryny, który nie ustaje nawet wtedy, gdy stos już płonie. Głoszą ewangelię Sigmara Młotodzierżcy na polach bitew i w ruinach świątyń, przypominając, że wiara bez czynu jest martwa. To ich modlitwa rozpoczyna przesłuchanie, a ich błogosławieństwo towarzyszy egzekucji – by dusza, choć stracona, nie została pochłonięta przez Chaos.
W kompanii dowodzonej przez Inkwizytora – również Prezbitera, lecz o randze nieporównywalnie wyższej – są jego ramieniem i echem. Tam, gdzie On wydaje wyrok, oni odprawiają rytuał. Tam, gdzie On spogląda w serce heretyka, oni wskazują, jak głęboko sięga plugastwo. Choć nie noszą koron, to ich słowa mają wagę rozkazu, a obecność – wagę sądu. Są ogniem czuwającym w ciemności, głosem, który nie milknie, nawet gdy wszyscy inni zwątpili.
Wyruszają w ślad za kompanią nie dla łupów ni zaszczytów, lecz po to, by przypominać wiernym, komu naprawdę służą. Ich kazania wyznaczają rytm marszu, a modlitwy – porządek snu. Bo gdzie płonie wiara, tam nie ma miejsca na litość. Szczególnie w oczach tych, którzy znają wagę potępienia.
Łowcy czarownic to ludzie, którzy z własnej woli – często kierowani osobistą tragedią, fanatyzmem lub ślepą nienawiścią – poświęcają życie bezwzględnemu tropieniu, demaskowaniu i niszczeniu wszelkich przejawów Chaosu oraz jego wyznawców, gdziekolwiek by się nie pojawili. Ich definicja Chaosu bywa jednak mocno subiektywna i skrajnie rozciągliwa – potrafią uznać za heretyka każdego, kto myśli inaczej, wygląda zbyt egzotycznie, bądź po prostu wzbudza ich nieufność. W efekcie ich działania często są źródłem strachu, a nie zaufania – zarówno wśród prostego ludu, jak i możnych tego świata. Ich reputacja sprawia, że niemal wszyscy, których spotykają, spoglądają na nich z mieszaniną lęku, niechęci i ostrożnego dystansu.
W przeciwieństwie do wojowników, którzy odpierają hordy Chaosu na północnych rubieżach Starego Świata, łowcy czarownic wolą działać po cichu, w sercu cywilizacji – tam, gdzie herezja i spaczenie może rozprzestrzenić się niezauważenie niczym zaraza. Uważają, że zanim plugastwo Chaosu ujawni swoje prawdziwe oblicze, trzeba je zdusić w zarodku, bez litości i bez wahania. Z natury są samotnikami – rzadko współpracują z innymi, unikają dłuższych sojuszy, a podejrzliwość stanowi ich drugą naturę. Dla łowcy czarownic każdy przejaw odmienności – od osobliwej modlitwy, przez nietypowe imię, aż po dziwny nawyk – może być początkiem podejrzenia. A z podejrzenia już tylko krok do wyroku.
Niektórych z nich szczególnie interesują mieszańcy – tacy jak półorkowie – w których widzą nie tylko fizyczną odmienność, ale również niebezpieczne dziedzictwo barbarzyńskich przodków. Nie ustają w wysiłkach, by wykryć najmniejszą nawet domieszkę nieczystej krwi i nie mają skrupułów przed stosowaniem brutalnych metod weryfikacji.
W większości prowincji Imperium – zwłaszcza tam, gdzie wpływy Kościoła Sigmara są silne – łowcy czarownic działają otwarcie, wspierani przez lokalne władze i często traktowani jako narzędzie boskiej sprawiedliwości. Jednak w królestwach, które niechętnie patrzą na ich działalność, działają w ukryciu, często pod fałszywymi tożsamościami, jeszcze bardziej ostrożni i nieufni niż zwykle. Gdy uznają, że ktoś jest winny – lub zbyt długo pozostaje podejrzany – nie zawahają się zabić go bez procesu, a jeśli sytuacja pozwala, wzniecają masową histerię, podsycając strach, podejrzenia i denuncjacje. Zachęcają do donoszenia na sąsiadów, bliskich, kapłanów, urzędników – nikt nie jest bezpieczny, gdy w pobliżu działa łowca czarownic. Ich misja nie zna granic, a ich przekonanie o własnej nieomylności czyni ich równie przerażających, co tych, których ścigają.
Zelota to człowiek, który utracił wszystko, co nadawało sens jego istnieniu – rodzinę, dom, godność, poczucie sprawiedliwości. Jego świat legł w gruzach w wyniku niepojętej tragedii, która złamałaby serce każdego zwykłego śmiertelnika. Może to byli zwierzoludzie, którzy pewnej krwawej nocy wtargnęli do jego wioski i rozszarpali jego bliskich na oczach bezradnych sąsiadów. A może to horda zielonoskórych, śmiejąc się dziko, spaliła do fundamentów wszystko, co kochał i znał. Czasem nie był to Chaos w swojej prymitywnej, brutalnej formie – lecz bardziej cywilizowana, a przez to bardziej okrutna zbrodnia. Przekupny kupiec, który oszukał go i zrujnował cały jego dobytek. Młody, bezkarny szlachcic, który zhańbił jego córkę lub porwał żonę i pozostawił po sobie tylko ból i hańbę. Cokolwiek się wydarzyło – zniszczyło jego przeszłość i odebrało przyszłość. Zelota jednak nie umiera. Nie z głodu, nie z żalu, nie z wycieńczenia. Utrzymuje się przy życiu dzięki jedynemu, co mu zostało – niezachwianej wierze. Wiara staje się jego opoką i batem, jego bronią i jedynym pocieszeniem. Zeloci znajdują sens istnienia w ogniu kazań Prezbiterów Sigmara, których słowa przeszywają ich dusze niczym miecze, przypominając, że Chaos czai się wszędzie – w cieniu, w grzechu, w uśmiechu nieznajomego. Ich życie sprowadza się do wiecznej pielgrzymki, do tułaczki przez spustoszone ziemie Imperium i ruiny dawnego świata. Kroczą samotnie lub w niewielkich grupach, odziani w łachmany, bose stopy kaleczą na brukach, a dłonie ściskają broń zardzewiałą, lecz trzymaną z gorliwością, której nie sposób zakwestionować.
Zeloci nie szukają bogactw, nie pragną chwały. Ich jedynym celem jest oczyszczenie świata z plugastwa. Wierzą, że każdy dzień bez rozlanej krwi to dzień zmarnowany, a każda ofiara przybliża ich do odkupienia – własnego i całego Imperium. Są gotowi ranić samych siebie, aby złożyć ofiarę ze swojej boleści i przez cierpienie zbliżyć się do boskiej łaski. Płoną ogniem fanatyzmu, który nie zna wątpliwości. Ich wiara czyni ich nieustraszonymi – to nie szkolenie, lecz przekonanie pcha ich do walki, często bez opancerzenia, często przeciwko przeciwnikom, którzy przewyższają ich liczebnie i siłą. A jednak idą naprzód, z okrzykami na ustach, gotowi umrzeć dla Sprawy, w którą wierzą. Zeloci są zarazem szaleńcami i świętymi. Pogardzani, podziwiani, wykorzystywani – ale nigdy ignorowani. Ich obecność to błogosławieństwo i przekleństwo. Jedno jest jednak pewne: tam, gdzie idzie zelota, wkrótce popłynie krew.
Stary Świat jest ponurym i niebezpiecznym miejscem, w którym klęski nieurodzaju, zarazy i wojny opanowują całe krainy, spowijając ludzkie królestwa w oparach głodu, cierpienia i śmierci. Nędza, brutalność i strach stały się codziennością zwykłych mieszkańców, a widok zrujnowanych wiosek i palonych miast nie budzi już sensacji. Wielu filozofów i teologów uważa, że trapiące rodzaj ludzki plagi zostały zesłane przez bogów, którzy chcą w ten sposób ukarać skalanych grzeszną naturą ludzi. Inni utrzymują, że są to przejawy gniewu boskich potęg, znudzonych upadkiem ludzkich cnót i moralności. Niektórzy zaś mędrcy głoszą, że trwająca dwa milenia era człowieka dobiega końca, a nadchodzące dni są ostatnimi w historii umierającego świata.
Wśród tych ponurych czasów narodzili się flagelanci – ludzie, którzy porzucili wszystko, co ziemskie, aby odpokutować za grzechy całej ludzkości. Ci, którzy okrutnie okaleczają swe ciała w aktach publicznej pokuty, zbierają się w luźne, fanatyczne grupy, które wędrując od osady do osady dokonują aktów samookaleczenia, biczując się ciężkimi, zakończonymi metalowymi ciężarkami biczami i łańcuchami. Wielu spośród pokutników zadaje sobie rany tak okrutne, że zakończenia batów odrywają się i wbijają głęboko w ich ciało, pozostawiając krwawe ślady i śmiertelne rany. Flagelanci wierzą, że tylko przez ból i cierpienie mogą oczyścić swoje dusze i odkupić winy ludzkości – jedynie w ten sposób mają nadzieję uniknąć wiecznego potępienia.
Choć ich praktyki są przerażające, wielu ludzi po cichu popiera te upiorne rytuały, łudząc się nadzieją, że ból i poświęcenie biczowników mogą wybłagać łaskę także dla nich. Pokutnicy zadają sobie cierpienie w różnoraki sposób – niektórzy nacinają nadgarstki rozżarzonym żelazem, inni przebijają dłonie gwoździami lub wbijają kolce w ciało. Wielu z nich wyrzyna w skórze słowa i symbole zwiastujące koniec świata, a najbardziej fanatyczni wyłupują sobie oczy, by nie widzieć już zepsucia doczesnego świata. Te radykalne i bezwzględne praktyki umartwiania czynią flagelantów niemal niewrażliwymi na ból i bardzo trudnymi do zabicia – ich ciała mogą być słabe, lecz duch niezłomny.
Pielgrzymując przez krainy Starego Świata, flagelanci śpiewają ponure pieśni i wygłaszają płomienne, gniewne kazania, często połączone z ekstatycznymi rytuałami religijnymi. Nauki biczowników potępiają pychę i zepsucie, wzywają do pokory i nawrócenia, ostrzegając przed rychłym końcem wszystkiego, co znane. Słowa ich brzmią niczym wyroki – bezlitosne, twarde i nieznoszące sprzeciwu.
Pomimo faktu, że niemal wszyscy biczownicy to szaleńcy, nie brakuje ludzi, którzy nie widząc innej drogi w życiu, porzucają swoje dotychczasowe istnienie i przyłączają się do grup pokutników. Dla jednych to szansa na oczyszczenie, dla innych – ucieczka od własnych win lub demonów przeszłości. Razem kroczą ku nieuchronnemu końcowi, naznaczonemu krwią, wiarą i cierpieniem.
Choć udomowione psy są w Starym Świecie rzadkością, to stada dzikich czworonogów można spotkać niemal wszędzie – od lasów po miejskie zaułki. Większość z nich wywodzi się od porzuconych psów myśliwskich, które powróciły do dzikiego życia. Żyją jako padlinożercy, unikając walki, chyba że trafiają na ranną lub osłabioną ofiarę.
Inaczej jest z psami bojowymi, które odgrywają ważną rolę w kompaniach łowców czarownic. Hodowane i szkolone przez zakonników Świątyni Sigmara, psy te są nie tylko lojalnymi towarzyszami, ale także skutecznymi tropicielami mutantów, heretyków i czarnoksiężników. Ich węch, wyostrzony treningiem i modlitwą, pozwala wykrywać obecność plugastwa z odległości wielu jardów. Często noszą pancerze i obroże ozdobione modlitwami, a w bitwie rzucają się bez wahania na wrogów Imperium, będąc żywym narzędziem sprawiedliwości Sigmara.
Rycerze zakonni stanowią główną siłę militarną Kultu Sigmara i są nieodzownym filarem potęgi Świątyni, wykorzystywanym przez jej hierarchów zarówno w otwartej wojnie, jak i podczas skrytych, religijnych krucjat. Ich obecność jest niezbędna w działaniach Inkwizycji, gdzie zapewniają ochronę świętych miejsc, świątyń, relikwii, pobożnych wspólnot oraz wysoko postawionych duchownych, takich jak Prezbiterzy, Egzorcyści czy Inkwizytorzy. Rycerze często eskortują pielgrzymki i karawany Kultu Sigmara, stanowiąc barierę nie do przełamania przeciwko mutantom, kultystom i wszystkim innym plugawym siłom, które zagrażają świętej misji Imperium.
Jako członkowie potężnych i wpływowych zakonów rycerskich, Templariusze są nie tylko świetnie wyszkoleni w walce, ale także fanatycznie oddani Sigmarowi, którego imię noszą z dumą zarówno na sztandarach, jak i w sercach. Wielu spośród nich zostaje przydzielonych do osobistej straży Wielkiego Mistrza lub służy u boku Inkwizytorów jako ich wierni obrońcy i egzekutorzy woli. Wybrani rycerze zakonni, którym udało się udowodnić nie tylko swoje umiejętności bojowe, ale także niezłomną wierność naukom Sigmara Młotodzierżcy i bezwzględne posłuszeństwo, zostają zwerbowani do Zakonu Pięści – tajemniczej organizacji działającej w cieniu, której członkowie podejmują się najniebezpieczniejszych, ściśle tajnych misji zleconych przez samą Świątynię.
Rycerze zakonni, odziani w misternie zdobione zbroje i uzbrojeni w poświęcone młoty lub miecze, często stają na czele kompanii łowców czarownic, będąc dla nich symbolem nieugiętej sprawiedliwości i siły wiary. Ich widok budzi zarówno nadzieję wśród wiernych, jak i przerażenie w sercach grzeszników. Są ucieleśnieniem gniewu Sigmara – nieprzekupni, bezwzględni i całkowicie oddani misji oczyszczenia Imperium z wszelkich wpływów Chaosu.
Kiedy obowiązek wzywa na pole bitwy łowców czarownic, Inkwizytor nie waha się ani chwili – rusza na czele swej kompanii, spoglądając wokół z wyżyn potężnego, opancerzonego powozu, który przypomina raczej ruchome sanktuarium niż zwykły środek transportu. W dłoni dzierży młot lub relikwiarz, a z piersi dobywa się jego potężny głos, niosący się ponad głowami wojowników. Krzyczy bezlitosne wersety z Hymnów Młotodzierżcy, nie tyle by motywować, co by rozpalić w sercach żołnierzy płomień świętego gniewu. Każde słowo ma być niczym młot rozbijający zwątpienie, każda fraza – zbroją chroniącą dusze przed grozą, jaka czai się w mrokach pola bitwy. W jego obecności nie ma miejsca na litość ani dla siebie, ani dla wroga.
Zbudowane za czasów Magnusa Pobożnego, który zjednoczył ludzkie królestwa w walce przeciwko Chaosowi, masywne, okute żelaznymi listwami powozy przetrwały całe pokolenia. Są świadectwem zarówno kunsztu imperialnych rzemieślników, jak i niezłomności wiary, która w nich została zaklęta. Czterokołowe, ciężkie i zdobione płytami z czarnej stali, często towarzyszą łowcom czarownic w ich nieustannej misji – tropieniu heretyków, kultystów, mutantów oraz wszystkich tych, którzy splamili się choćby cieniem bluźnierczej magii. Przemierzają w nich imperialne gościńce łączące pogrążone w herezji wioski, nie zważając na trud czy niebezpieczeństwo.
Na powozach tych widnieją dziesiątki wbitych ołowianych guzów, w których grawerowano modlitwy, cytaty z Litanii Nienawiści oraz imiona świętych patronów. Po bokach wiszą święte pieczęcie, relikwie i czyste wstęgi, błogosławione przez duchownych Sigmara Młotodzierżcy. Wszystko to – żelazne listwy, ołowiane pieczęcie, modlitwy i święte insygnia – ma za zadanie chronić powóz oraz jego pasażerów przed wpływem wrogiej magii. Opowieści wędrownych kapłanów głoszą, że niejednokrotnie takie powozy przetrwały ataki demonów, nieustannie zderzając się z siłami Chaosu i wychodząc z konfrontacji bez szwanku.
Niektórzy Inkwizytorzy, szczególnie ci, którzy zasłynęli z pokonania potężnych pomiotów Chaosu, ozdabiają swe powozy trofeami: rogatymi czaszkami bestii, zbrojami splugawionych rycerzy, zasuszonymi głowami kultystów, a nawet porażającymi oczy fragmentami demonicznych ciał. Trofea te mają nie tylko onieśmielić wrogów, lecz także przypominać o potędze Sigmara i bezwzględności jego sług. Widok takiego powozu potrafi zasiać panikę w szeregach nieprzyjaciela – splugawione serca Mrocznych wyznawców drżą w obliczu przypomnienia, że żadna herezja nie zostanie zapomniana ani wybaczona.
W ludowych opowieściach powozy zyskały miano Pokutników. Ich widok na horyzoncie wzbudza skrajne emocje – od ulgi i nadziei po czysty strach. Pokutnik nie tylko wiezie ze sobą inkwizytora i jego świtę, ale często pełni także funkcję ruchomego więzienia. Zdarza się bowiem, że podczas procesów niektórzy oskarżeni – pomniejsi bluźniercy, złodzieje, heretycy lub zhańbieni kapłani – przyznają się do winy i błagają o łaskę. Jeśli Inkwizytor uzna skruchę za szczerą, może darować im stos. Lecz łaska ta nie jest wolnością. Zamiast płonąć, skazańcy zostają zakuci w żelazne dyby i zaprzęgnięci do powozu. Obciążeni grzechem i kajdanami, w pocie, bólu i upokorzeniu ciągną Pokutnik przez dziesiątki mil, nierzadko do końca swoich dni.
Niektóre kompania utrzymują całe zaprzęgi pokutników – blade, wychudzone postacie, ubrane w brudne łachmany, z wypalonymi piętnami i poranionymi plecami, niosące grzechy całej społeczności. Widok ten ma przypominać wszystkim o cenie grzechu i potędze sprawiedliwości. Dla jednych to wyraz okrucieństwa, dla innych – jedyny sprawiedliwy sposób odpokutowania win wobec Sigmara i ludzkości. W każdym przypadku Pokutnik nie jest tylko narzędziem transportu – jest symbolem, który niesie ze sobą przestrogę: że przed gniewem Inkwizycji nikt nie ucieknie, a ci, którzy grzeszą, będą nieść ciężar swej winy zarówno w tym, jak i w przyszłym życiu.
Nie ma niewinnych – są tylko ci, których jeszcze nie przesłuchano.
Tam, gdzie kroczą Łowcy czarownic, cisza staje się modlitwą, a cień – dowodem winy.
W ruinach spłonął już niejeden kult, w lochach zgasły setki imion, a stosy pokazały, że wiara i żelazo są jedyną zaporą przed wiecznym mrokiem.
Bo jeśli Sigmar kiedykolwiek odwróci wzrok, pozostanie tylko popiół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz